Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

L.U.C.: Zaliczyłem poważnego życiowego dzwona [Rozmowa MM]

redakcja
redakcja
mat. pras.
Z Łukaszem Rostkowskim rozmawiamy o mocy muzyki, która wyciągnęła go z życiowego dołka.

Od 10 listopada można kupić płytę "REFlekcje o miłości apdejtowanej selfie" L.U.C'a. To chyba najbardziej osobisty krążek wydany przez Łukasza Rostkowskiego. Utwory zawarte na tej płycie opowiadają o ciężkich przeżyciach, jakich artysta doświadczył w ciągu ostatnich lat. Pytaliśmy wprost - jak poradził sobie z depresją i czy wierzy w prawdziwą miłość po piętnastu latach związku, który nie ma szczęśliwego zakończenia.


Z jednej strony chciałabym pogratulować Ci kolejnej, dobrej płyty, a z drugiej czuję jakiś wewnętrzny opór. W końcu sam pewnie też życzyłbyś sobie albumu z zupełnie inną warstwą tekstową.

Dziękuję. To znaczy, że jesteś empatyczna. No cóż… Jeśli miałbym na jakieś gratulacje teraz zasłużyć, to chyba tylko ze względu na to, że muzyką pokonałem depresję i się nie zaćpałem czy nie zachlałem. Może za szczerość, ale to rzadko jest doceniane. To dość ciężki i gorzki album. Ale przełamałem nim coś w sobie. Był moment, kiedy nie widziałem już w niczym sensu. Złapałem jakąś blokadę, ten album to bardzo osobista sprawa. Cóż, takie jest życie - raz nagrywasz płyty o Witu, a innym razem o rozstaniach i bólu. Muzyka towarzyszy mojemu życiu na dobre i na złe. To moja najbliższa partnerka.

Ostatnim razem, gdy się spotkaliśmy, rozmawialiśmy o albumie "Nic się nie stało". Powiedziałam ci wtedy, że to trochę depresyjny album i sądziłam, że nie będzie nic równie dołującegoo, tym bardziej, że wcześniej wydałeś PLANET L.U.C z kawałkiem "Happy End And Up Happy Hands". Tymczasem "REFlekcje o miłości apdejtowanej selfie" są jeszcze bardziej depresyjne. Gdzie się podział wygrywający z Chuckiem Norrisem L.U.C?

"Nic się nie stało" i "REFlekcje..." to bardzo osobiste płyty, a wynika to stąd, że dotyczą tego samego okresu zapaści. Ten czas zaczynał się właśnie przy "Nic się nie stało". Czułem, że nadchodzą czarne chmury. Ale wtedy jeszcze miałem siłę krzyczeć "Nic się nie stało!" I poza "Epopeją..." to chyba nie był depresyjny album. Jeszcze miałem siłę robić dobrą minę do złej gry, szydzić z siebie "Iluzji Łąką" i zakończyć "ODĄ DO MŁODOŚCI". Ale okładka tamtego albumu przedstawia mnie siedzącego na skraju przepaści z głową ukrytą w dłoniach. A "REFlekcje..." to płyta nagrana tuż po mojej drugiej największej życiowej glebie. Teraz nadszedł czas na to, żeby się podnieść i o tym jest utwór "Żyroskop".

Psychologowie twierdzą, że artyści mają tę moc tworzenia i że mogą projektować własną rzeczywistość. Może po prostu za bardzo skupiłeś się na tym, co negatywne i w efekcie sam ściągnąłeś te czarne chmury?

Nie da się tego stwierdzić jednoznacznie. Wiem, co masz na myśli. Co ciekawe, już wkrótce odbędzie się premiera dokumentu Gosi Maszkiewicz, który ukazuje kulisy moich wypadków. I faktycznie przerażające jest wręcz, jak wiele razy wspomniałem np. w dniu wypadku w Capitolu o nieszczęściach.

Pamiętam zaś, że po wydaniu "Planet L.U.C." pojawiła się masa fajnych, pozytywnych rzeczy w moim życiu. To był bardzo budujący okres. Na pewno jest trochę prawdy w tym projektowaniu rzeczywistości, ale nie ma co przesadzać. "REFlekcje..." to wyłącznie podsumowanie tego, co się wydarzyło. Oczywiście, mógłbym to przemilczeć, nagrać kolejną płytę o tym, że jest dobrze, ale to nie byłoby szczere.

Rozliczasz się z przeszłością?

Rozliczam się z przeszłością i ze współczesnością - z problemem cywilizacyjnym. Chcę wywołać dyskusję na temat związków, bo okazuje się, że wielu z nas czuje dziś kryzys trwałości. Nie chcę zamiatać tego problemu pod dywan jak rachunków, których nie mam cierpliwości płacić. Chowam je więc, żeby ich nie widzieć, a później przychodzą prąd odcinać. W tym przypadku wydaje mi się, że powinniśmy o tym rozmawiać. Dla mnie teraz najważniejszym kawałkiem jest "Żyroskop", chcę iść do przodu.

Cała płyta skupia się wokół tematu przegranej miłości. Powstaje więc pytanie: czy potrzeba rozstania, żeby tworzyć takie kawałki? Nigdy wcześniej nie pisałeś o miłości.

Nie pisałem, masz rację. Może właśnie dlatego ta płyta jest tak mocna. Te wszystkie emocje, które gdzieś chowałem, eksplodowały w "REFlekcjach...". Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to album całkowicie skupiony na miłości, rozstaniu i związku. Ale tak miało być. Jestem konceptualistą, nie potrafię inaczej. Jak w jakiś temat się zagłębiam to oddaję się mu jak przydrożna świtezianka oddałaby się za tira butów. Nawet bardziej (śmiech).


To jest też płyta, której moim zdaniem nie zrozumie człowiek żyjący w szczęśliwym związku i nie będący twoim wiernym fanem. A osoba świeżo po rozstaniu po pierwszym odsłuchu zaraz wpadnie w depresję.

To surowa recenzja. Ale przyjmuje ją. Dostaję wiele głosów o tym, że komuś ta płyta bardzo pomogła przejść rozstanie, ale wiem, że niektórych może też zdołować. Chyba, że dosłucha do końca.

Dosłuchałam do końca i wcale nie twierdzę, że to jest zła płyta. Wręcz przeciwnie. Jest dobra, ale też mocno poruszająca i po raz kolejny depresyjna. Brakuje mi L.U.C'a z PLANET L.U.C. Od czasu "Nic się nie stało" wciąż mam wrażenie, że stałeś się sfrustrowanym, zgorzkniałym facetem.

Właściwie powinienem odpowiedzieć tylko - OK. Ale z szacunku spróbuję to wyjaśnić. Tamtego LUC'a chwilowo nie ma. A Twoje wrażenie to chyba trochę tak jakby Twojego kumpla przejechał samochód. Patrzysz na niego nagle, jak półprzytomny leży na asfalcie zdeformowany jak plastuś po kwasie i mówisz mu - wiesz co Maciuś? Przed wypadkiem Cię bardziej lubiłam bo więcej żartowałeś. No cóż…

Zaliczyłem poważnego życiowego dzwona i jeśli tego nie rozumiesz, to nie widzę sensu tego tłumaczyć. Nie widzę też sensu tłumaczyć, że wesołe piosenki i sztuczne jak napompowane, roześmiane na siłę silikonowe usta są dostępne w każdym radio i prawda dziś bywa, uduszona w błocie, sfrustrowana jak śniąca o modelingu karlica. Moja droga bywa czasem mroczna. Prawda bywa smutna. A ja po to zrezygnowałem z nabrzmiałej jak wymiona maciory pensji adwokata, by próbować mówić prawdą, a nie ściemniać i odwracać kota ogonem.

Nie będę też dyskutował z Tobą na temat tego, czy ktoś, kto się rozstał, zdołuje się tą płytą. Jak chc,e może się zdołować, zapłakać a może zapętlić utwór "Żyroskop" i nakręcić się pięknym refrenem H. Frąckowiak "IDĘ DALEJ - Nie ominie mnie mój własny los". A może uświadomi sobie rolę i siłę przyjaźni przez utwór "Przyjaciele moi".

To jedyne pozytywne utwory na tym krążku.

Dla Ciebie jedyne, a kto inny powie, że o dwa za dużo, bo tak jak ja kocha Portishead. Oni nie mają chyba ani jednej pozytywnej piosenki. Każdy jest inny. Chcesz pozytywów, to włącz "Planet LUC". Ja mam ochotę na sentymenty i będę o tym śpiewał. Za to ginęli nasi dziadkowie.

Teraz mam doła, ręce rozdrapane do krwi i lekko nie ogarniam rzeczywistości, dlatego przepraszam, że jestem w tej uwalonej od roweru koszulce. Ale nie przeproszę Cię za smutek.

Nie będę uprawiał sztucznej polityki sukcesu. Chcesz pozytywów - spójrz na to inaczej - to, co przeszedłem w ostatnim czasie, było tak mocne, że niejedna osoba skończyłaby na mocnych psychotropach, a dla mnie terapią była muzyka.

Ale sam przyznałeś ostatnio, że podszedł do Ciebie po koncercie fan, który stwierdził, że uratowałeś go swoją muzyką i dzięki temu żyje. Jestem pewna, że raczej sięgał po "Happy End And Up Happy Hands" aniżeli po utwory z albumu "Nic się nie stało" czy z "REFlekcji...".

Naprawdę wierzysz w to, że jak komuś umiera Tata, to puszcza refren "Pozytywnie nie wyłączaj mi tego w tym, że jest dobrze chyba nie ma nic złego?"

Nie, ale wierzę w to, że może włączy ten kawałek, kiedy będzie miał jesienną chandrę.

Ludzie zwierzając mi się mówią, że najczęściej podnosili się poprzez kawałek "Kapitan Życiowa Gleba" i to wydaje mi się dość logiczne. Choć oczywiście bywają sytuacje bardziej złożone. Ostatnio był taki koncert, na którym rymując "Happy End..." nie wierzyłem, że ja napisałem ten tekst. Po raz pierwszy w życiu byłem tak zdołowany, że pomyślałem sobie: "Co za naiwny kretyn napisał ten tekst, co to w ogóle jest za ściema?" Powiedziałem ludziom, że nie jestem w stanie zaśpiewać tego naiwnego refrenu, bo się porzygam. Ale zapłaciliście za bilety więc, zagramy to, a ja zanucę bez słów. Wtedy kilkaset osób zaśpiewało ten refren, a ja się prawie popłakałem. To był magiczny moment. Uświadomiłem sobie wtedy, że energocyrkulacja, o której mówiłem kilka albumów przed "REFlekcjami", naprawdę istnieje. To fani wysłali mi pozytywną energię i to właśnie wtedy, kiedy mi samemu jej zabrakło. Za to jestem im ogromnie wdzięczny.

Nie rozumiem jednej rzeczy - dlaczego utożsamiasz się na tej płycie z Johnnym Deppem? Przyznam, że po ostatnich wybrykach Deppa na gali Hollywood Film Awards i jego rozstaniu z Vanessą Paradis, to nie widzę zbieżności. Powiedziałabym raczej, że bardziej przypominasz Brada Pitta. To w końcu Pitt powiedział, że kobieta jest lustrem mężczyzny.

Jeśli tak to odbierasz, to nie dziwię się, że masz mnie za frustrata po płycie "NIC SIĘ NIE STAŁO" (śmiech). Johnny Depp to wstawka K2. To jego tekst. Inny raper - inna myśl.

Ale płyta jest Twoja. Masz przecież wpływ na to, jakie teksty się na niej znajdą.

Jeżeli kogoś zapraszam, to staram się nie ingerować w jego tekst. Raz w życiu miałem taką sytuację, że powiedziałem komuś: "sorry, ale to się nie klei z całością". Ale nie wyobrażam sobie, by komuś narzucać, jakiej metafory ma użyć. Natomiast osobiście rzeczywiście, bliżej mi do wypowiedzi Brada Pitta, że kobieta jest lustrem i tyle, ile damy od siebie, tyle do nas wróci. Poza tym celowo wypuszczam różne komunikaty w utworach na tym albumie.

Nie trzeba być dziennikarzem ani wiernym fanem, żeby wiedzieć, o co chodzi. Wystarczy wsłuchać się w tekst.

Z tym stwierdzeniem byłbym ostrożny (śmiech). Zwłaszcza po takich utworach jak "Chudzi kosmici z planety wodorostów". Ale ta płyta jest najbardziej komunikatywna i przystępna pod względem językowym. Jest wolniej i wyraźniej.

Zwłaszcza z MCSilkiem.

Kawałek z MCSilkiem to kontrapunkt, ale też celowy zabieg. Najpierw są utwory o rozstaniu i nostalgii, a potem nagle jest uderzenie cepem w łeb od zimnej codzienności, która nie czeka aż się wypłaczesz… Atakuje od tylca.

Natomiast jest też inna strona medalu - pada komunikat o tym, że czuję się zawiedziony sobą, rzeczywistością, drugą osobą. Ale o to mi właśnie chodziło - w takich sytuacjach obwiniasz nie tylko siebie, ale wszystko, co cię otacza, miotasz się, szukasz przyczyn. Natomiast wszystko powinno zmierzać do jednego celu. Sytuacji, która nazywa się akceptacja.


"Z miłości do muzyki inną miłość podeptałem nagle" - to fragment tekstu z utworu "W związku z tym...". Wyobraź sobie, że leżący przed tobą dyktafon to wehikuł czasu. Naciśniesz przycisk i przeniesiesz się do dowolnego momentu swojego życia, na nowo tworząc rzeczywistość. Jest tylko jeden warunek. Musisz zrezygnować z muzyki. Zrobiłbyś to, jesteś w stanie oddzielić te dwie miłości?

Musiałem podjąć bardzo drastyczne i bolesne decyzje. Nie oddałbym muzyki, nie zrobiłbym tego. Na tym polega moja osobista tragedia. Wszystko, co przeżyłem, było wspaniałe. Nie chciałbym tego zamieniać na coś innego. Ta płyta nie jest wcale o tym, że kobieta mnie porzuca. To płyta o dojrzałej, świadomej decyzji, która jest też moją decyzją, a to sprawia mi jeszcze większy ból. Teraz nawet nie chcę myśleć o wehikułach - to dla mnie za mocne. Artyści mają trudniej, bo każda kobieta, związek wiele wymaga. A miłość do kreacji powoduje, że często się zatracamy. Nie dajemy tego, na co zasługuje druga osoba.

Czytaj również: "W związku z tym..." jest nowy teledysk L.U.C'a [wideo]

Jestem twórcą, który tworzy non-stop. Zapisuję pomysły w telefonie, budzę się i chwytam notes, bo właśnie śniło mi się coś inspirującego. Ciężko jest żyć z takim człowiekiem.

Może dlatego są artyści, którzy - tak jak Czesław Mozil - wcale nie pragną stabilizacji.

Tak, Czesiu ma swoje kobiety. Znam go, przeżywam problemy Czesia, ale ja jestem z innej gliny.

Nie przez przypadek nawiązuję do Czesława Mozila. Zrobiliście świetny kawałek "Przedmiot liryczny" przy okazji "Nic się nie stało". Przy "REFlekcjach..." współpracowałeś z wieloma artystami, ale Czesława zabrakło. Dlaczego? Czy dlatego, że Mozil pracował nad "Księgą emigrantów. Tom I"?

Tworzenie płyty to trochę jak robienie filmu. Czuję się wtedy reżyserem i obsadzam aktorów. Reżyserzy też często obsadzają w swoich filmach tych samych aktorów, bo wiedzą, że podołają, znają tych ludzi. Ja też tak robię, ale przy tej płycie nie dostrzegałem przestrzeni dla Czesia. Chociaż jestem pewien, że gdybym się do niego zwrócił, zaszczyciłby mnie swoją obecnością. Wiesz, gdybym tę płytę wydał za rok, miałbym do tego wszystkiego więcej dystansu. Wróciłbym do równowagi psychicznej. Ale obawiam się, że ta czasowa maska nie odzwierciedliłaby emocji, które mną teraz targają.

Lepiej na świeżo?

Nie do końca właśnie. Tworzenie na świeżo wiąże się z ryzykiem braku dystansu do sytuacji. Ale zdecydowałem się jednak zaryzykować. Chciałem sprawdzić, jak to będzie, kiedy stanę przed mikrofonem z czymś takim. Ten eksperyment pozwolił mi odkryć coś nowego. Nigdy nie miałem tak szczerego głosu jak na tej płycie.

Ale ludziom, którzy walczą o prawdę, jest gorzej.

Tak dużo gorzkich trunków spijam za swoją szczerość. Bywam wściekły na siebie. Wiem, jak wiele tracę przez to. Ta płyta opowiada również o tym, że nie potrafię tego zmienić. Niejednokrotnie mówię to, co myślę, raniąc ludzi, siebie, chociaż tego nie chcę. Chociaż to chwilowe emocje. A mimo wszystko uważam, że prawda jest lepsza niż ściema. Tylko klucz w tym, by umieć wybalansować co jest prawdą a co tylko chwilową emocją. To jest sztuka. Odróżnić, o czym powiedzieć drugiej osobie, a co przemilczeć.

"REFlekcje..." to osobista płyta. Mówisz w niej publicznie o części swojego osobistego życia. Czy twoja była partnerka miała okazję się do niej ustosunkować przed premierą?

Nie chcę o tym rozmawiać. Cały czas myślałem o tym, żeby nie skrzywdzić tej drugiej osoby. Fakt, że w tekstach utworów z tego albumu biorę całą winę na siebie, musi wystarczyć. Moja historia jest bardziej złożona niż ta płyta. Są wątki o cięższym kalibrze, które celowo przemilczałem, żeby nie obciążać innych.

Przyznam, że nie lubię zadawać takich pytań, ale nie uciekniesz od nich, nagrywając płytę poświęconą miłości bez happy endu.

Ta płyta ma jeszcze wiele płaszczyzn i podmiotów, o których prawdopodobnie nigdy się nie dowiecie. Może kiedyś, gdy nabiorę dystansu... Może napiszę o tym książkę. Ale jeszcze nie czas na to, choć to bardzo kuszące, bo to bardzo filmowa historia.

Czy po piętnastu latach "na jednej trakcji" wierzysz jeszcze w prawdziwą miłość?

Podniosłem się, nagrałem płytę, ogarnąłem rzeczywistość głównie dlatego, że wierzę. Gdybym nie wierzył, pozostałbym w głębokiej depresji i chodziłbym zdołowany. To, że jestem gotowy dzisiaj o tym rozmawiać, jest dowodem na to, że idę do przodu. Lepiej rozumiem, czym jest trio wiara, nadzieja i miłość. Kiedyś myślałem, że mogą nam odebrać tylko materię. Dziś wiem, że życie potrafi też odebrać miłość i nadzieję. Wtedy zostaje już tylko wiara. Miejmy NADZIEJĘ, że ona jest w stanie zrodzić kolejną miłość.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: L.U.C.: Zaliczyłem poważnego życiowego dzwona [Rozmowa MM] - Łódź Nasze Miasto

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto