Ile dla wójtów, ile dla radnych?

Poznaliśmy już apanaże nowych wójtów, burmistrzów i prezydentów. Poza wyjątkami, znakomita większość znalazła się w górnych granicach stawek. Co pan na to?- Jeżeli by potraktować gminę jak quasi firmę, to jest to sytuacja absurdalna. Szef firemki nigdy nie zarabia tyle samo, co dyrektor fabryki z kilkutysięczną załogą. Chyba, że jest to firma prywatna. Ale gmina to podmiot publiczny i tutaj wielkość oraz liczba mieszkańców powinny decydować o wynagrodzeniu władzy.
Ustawodawca jednak stworzył takie możliwości, by wójt małej gminy zarabiał tyle, co prezydent Warszawy.Co miał na myśli tworząc takie prawo, nie wiem. Ale jest to ewidentny bubel, mimo że opiniowali go na pewno wybitni doradcy.

Zróżnicowanie diet radnych jest większe.
- I powinno być. Chociaż i tu mam wiele zastrzeżeń. Nie kwestionuję honorariów przewodniczących rad jako tych, którzy muszą ogarnąć całość pracy rady. Ale jeśli zwykli radni otrzymują dietę równą najniższej pensji krajowej, to budzi to mój sprzeciw. Wybitny student dostaje dziś stypendium ministerialne w wysokości tysiąca złotych. Zostając radnym (w bieruńskiej radzie np. jest dwóch studentów) kasuje co miesiąc 1.317 zł za to, że został wybrany. Może całą kadencję przesiedzieć nawet się nie odzywając i dostanie te pieniądze. Mnie to zniesmacza. Ale stąd też się bierze ten bój o mandaty przed każdymi wyborami. Mówienie o tym, że funkcja radnego to działalność społeczna jest dziś dużym nieporozumieniem.

Jakie widziałby pan wyjście?
- Podobne jak to, gdy ustalono liczbę radnych dla gmin różnej wielkości. Większe mają bardziej liczne rady, mniejsze - mniej. Poza tym należałoby ustalić jasny regulamin wynagradzania, jeśli już diety muszą być. I określić górny pułap w przyzwoitej wysokości. Dziś dla niektórych mandat radnego to nawet więcej niż pensja, albo druga emerytura.